- Przepraszam - wychrypiała.
- Nie ma za co. Odetchnęła głęboka - Skąd masz te naczynia? - Kupiłem na małej prywatnej wyprzedaży nieopodal. Dobrze się złożyło, inaczej musiałbym jechać do sklepu Kitty Hawk albo do Wal- Martu. Outer Banks o tej porze roku musiało być miejscem prawie bezludnym. Znalezienie prywatnej wyprzedaży graniczyło więc z cudem. Nagle przed oczami stanął jej obraz tego ubranego na czarno, śmiertelnie niebezpiecznego drapieżnika kupującego na wyprzedaży an43 425 używane naczynia. On sam pewnie nawet nie zauważył, jak bardzo tam nie pasował. Diaz zrobił kanapki. Milla zjadła, a potem włożyła spodnie i kurtkę, by wyjść na plażę. Spacerowała długo, wydawało jej się, że godzinami. Chłodna bryza owiewała jej twarz. Mózg wciąż był otępiały, nie mogła myśleć. Niemyślenie było dobre. Dłuższy czas szła po prostu przed siebie, wreszcie zdecydowała się wracać. Odwróciła się i stanęła jak wryta na widok Diaza, który najwyraźniej szedł za nią. Trzymał się jakieś trzydzieści metrów z tyłu, by nie zakłócać spokoju Milli, ale jednocześnie nie spuszczał jej z oka. Stał i czekał. Schował ręce w kieszeniach czarnej kurtki. Zmrużone od wiatru oczy obserwowały nadchodzącą Millę. Rozzłościło ją to, że szedł za nią. Rozzłościło, choć wiedziała, że to irracjonalne. - Myślałeś, że poszłam się utopić? - rzuciła, mijając mężczyznę. Czysty sarkazm, ale ciche „tak" Diaza zamknęło jej usta. Szła w milczeniu, połykając łzy. Nie chciała płakać. Oczy bolały ją tak bardzo, że nie chciała płakać już nigdy więcej w życiu. Przypomniała sobie, jak poprzedniego dnia myślała o tym, by wbiec do oceanu. Choć ból i rozpacz były tak dojmujące, że każdy rodzaj ulgi wydawał się wtedy do przyjęcia, wiedziała, iż nigdy by tego nie zrobiła. Poddanie się nie leżało w jej naturze. Gdyby było inaczej, nie zdołałaby przejść z taką determinacją przez ostatnie dziesięć lat. Gdy dotarli z powrotem do domku, Milla powłóczyła nogami ze zmęczenia. Słońce właśnie zachodziło, zabierając ze sobą całe ciepła an43 426 Kobieta wróciła do sypialni i zwaliła się na łóżko wyczerpana. Dopiero Diaz wybudził ją z drzemki, mówiąc, że czas coś zjeść. Kolejne dni mijały im tak samo: szare pasmo smutku i apatii przerywanej okazjonalnymi napadami niekontrolowanego szału. Cały ten czas zlał się Milli w jedną, nijaką i bolesną całość. Wydawało jej się, że czas stanął w miejscu. Jadła, spała, płakała. Napady furii zdarzały się nagle, kiedy w ogóle się ich nie spodziewała. Już po wszystkim Milla zawsze bardzo wstydziła się utraty kontroli nad sobą. Krzyczała i waliła pięściami w ściany, przeklinała los, który pozwolił jej odnaleźć syna - tylko o wiele, wiele za późno. Godzinami spacerowała po pustej plaży, z całych sił starając się nie myśleć o niczym. Kiedyś uświadomiła sobie, że nawet nie zadzwoniła do biura Poszukiwaczy, wspomniała o tym Diazowi.