...
- Dziś to by się już nie udało - powiedział Diaz, jakby czytając w jej myślach. - Wszystko jest skomputeryzowane. A tamte akty urodzenia mogły pochodzić z każdego stanu. - Wiem - odparła. Dokumenty adopcyjne także były poufne, chyba że matka biologiczna życzyła sobie inaczej. Kolejny problem. Nie było sensu szukać nagłego, zauważalnego przyrostu liczby urodzeń w jakimś hrabstwie. Lewych certyfikatów mogło być około kilkuset rocznie. A w hrabstwie, w którym leżało duże miasto z dynamicznie zmieniającą się populacją, taka fluktuacja byłaby zgoła niemożliwa do wychwycenia. Z drugiej strony, duże miasta miały systemy komputerowe w ratuszach już dziesięć lat wcześniej. Bardziej prawdopodobne zdawało się więc małe wiejskie hrabstwo, którego nie stać było na komputery do prowadzenia ksiąg, gdzie wszystko robiło się na papierze. Powtórzyła to wszystko Diazowi, a on kiwnął głową. - Czego byś szukała? - Aktów urodzenia wydawanych po kilka naraz. Ile dzieci może przyjść na świat w małym hrabstwie w ciągu dnia czy tygodnia? A niechby i miesiąca? Jeżeli w którymś miesiącu zarejestrowano liczbę urodzeń większą od przeciętnej, sprawdziłabym to. Diaz milczał, myśląc nad jej słowami. - Wszystko wskazuje na to, że grupa rozpadła się po katastrofie tamtego prywatnego samolotu - powiedział wreszcie. Słowa zamarły Milli na ustach, a nadzieja zamieniła się w nowy koszmar. - Kiedy? an43 192 - Około dziesięciu lat temu. Wszyscy zginęli, również sześcioro dzieci. * ** Długo po jego wyjściu Milla siedziała bez ruchu, patrząc na swoje dłonie. Zycie nie mogło być tak okrutne. Bóg nie mógł być tak okrutny: pozwolić jej dojść tak daleko, szukać tak długo, aby w końcu strącić ją w czarną otchłań rozpaczy Wiedziała, że Justin wcale nie musiał lecieć tym samolotem, że mogła go porwać zupełnie inna grupa. Ale była to kolejna koszmarna możliwość, przerażające prawdopodobieństwo, z którym musiała teraz żyć. Może nigdy nie odnajdzie dziecka, ale na pewno nie przestanie go szukać. Odnajdzie ludzi, którzy za tym wszystkim stali. Nie, nie ludzi - potwory. I załatwi ich, choćby miała to być ostatnia rzecz, jaką zrobi w życiu. Coś zmieniało się w Milli. Nie mogła sobie teraz pozwolić na przeoczenie żadnego szczegółu, żadnej informacji mogącej pomóc odnaleźć dziecko - jej własne, i jakiekolwiek inne. Chciała sprawiedliwości. Chciała zemsty an43 193 -14- Susanna była tak zmęczona, że gdy wjechała do garażu, nie chciało jej się wychodzić z samochodu. Otworzyła drzwi auta i siedziała w ciszy, z zamkniętymi oczami, próbując zebrać siły. To była bardzo długa noc, a teraz Susanna miała przed sobą dwie godziny