Spędziłam tam trochę czasu. Pewnego wieczoru
tata poprosił mnie o rozmowę i, wiesz, przeprosił mnie, powiedział, że pokładał większe nadzieje w Joem i że jest mu bardzo przykro, że się tego wstydzi. Oboje się popłakaliśmy. Rozmawialiśmy o Joem przez całą noc, przy okazji wypiliśmy trochę za dużo, ale wyjaśniliśmy sobie wiele spraw. Teraz widujemy się często. Samochodem jestem u nich w ciągu czterech, czterech 141 i pół godziny. Nie mieszkają wprawdzie nad wodą, ale mają trochę ziemi. Tata i mama zaczęli razem jeździć konno, uważają nawet, że powinni sobie zafundować dwa własne konie. - Cieszę się, że ułożyli sobie życie. - Dziękuję. Zapadła niezręczna cisza. Kelsey podciągnęła kolana pod brodę. Nagle spojrzała na Dane'a. - Co się wydarzyło w St. Augustine? - zapytała. - Ktoś zginął - odpowiedział drętwo. Zmarszczyła brwi. - Z twojej winy? - Tak. Nie. Posłuchaj, nie lubię o tym mówić. - Sam tu przyszedłeś i usiadłeś obok mnie. - To prawda. A co u ciebie? Po rozwodzie z Nate'em już żadnych mężów? - Żadnych - ucięła. - A ty? Wróciliście do siebie z Sheilą? Pokręcił głową. Starał się nie stracić cierpliwości. Patrzył na Kelsey. Nie odsunęła się od niego, lecz znów jakby znieruchomiała, widać było, że nie pozbyła się swoich podejrzeń. - Dlaczego nie możesz zrozumieć pewnych rzeczy? Sheila czegoś szukała, ale na pewno nie mnie. Tak, rozmawialiśmy w barze. Tak, przyjechała tutaj. Tyle że akurat nie miałem nastroju do roztrząsania jej psychologicznych problemów, a ona na mnie też nie działała kojąco. - Jesteś jednak ostatnią osobą, która ją widziała. - Nie. Jestem pewien, że jeszcze ktoś ją widział. - Kto? - Cholera, Kelsey, tego właśnie nie wiem. 142 ? - Uważasz, że ona nie żyje - stwierdziła, patrząc mu w oczy. - Kelsey, znajdę Sheilę. - Hej, wy tam! - usłyszeli. Obejrzeli się. Cindy, Larry, Nate i Jorge machali do nich rękami. Dane wstał i odruchowo wyciągnął rękę. O dziwo, Kelsey przyjęła tę pomoc. - Na nas już czas - krzyknął Nate. - Muszę pojechać do baru. - A ja wziąć prawdziwy prysznic - dodał Larry.