Znalazła kilka osób, które przysłały jej kwiaty i ¿yczenia: Bill i
Sheryl Bancroft, Mario Dimetrius, Joanna i Ted Lindquist, i... Kylie Paris... W tym miejscu serce nagle zabiło jej mocniej. To nazwisko wydało jej sie znajome... tak, zdecydowanie... jakby... jakby Kylie Paris była jej przyjaciółka lub krewna... kims bliskim i drogim. Ale adres i numer telefonu z niczym jej 123 sie nie kojarzyły. Mysl, Marla, mysl. Dlaczego imie tej kobiety wydaje ci sie znajome, a cała reszta nie? Ale nic nie przychodziło jej do głowy. ¯adne wspomnienie, ¿aden pomysł. - Do diabła z tym wszystkim - mrukneła i postanowiła wrócic do tematu Pam Delacroix. Dlaczego nie została ujeta w tym wyczerpujacym spisie przyjaciół i znajomych? Bo nigdy nie istniała. Jest jednym wielkim kłamstwem. Ta mysl uderzyła ja znienacka, jak cios młotkiem w głowe. Oczywiscie, ¿e istniała, zaoponowała bardziej racjonalna czesc jej umysłu. Tyle tylko, ¿e teraz nie ¿yje. Ty ja zabiłas. W jej własnym samochodzie! Wiec zacznij myslec logicznie. Rusz głowa. Dowiedz sie, co naprawde wtedy zaszło, do cholery. Pam istniała, była jej przyjaciółka, wiec w tym wielkim domu musi znalezc sie cos, co bedzie sie z nia wiazac. W kacie biurka, pod właczonym monitorem, cicho mruczał komputer. Marla nie wiedziała, czy ma dosc czasu, ¿eby przejrzec pliki. Postanowiła, ¿e zrobi to pózniej, kiedy bedzie pewna, ¿e nikt jej nie nakryje. Ale zaraz potrzasneła głowa. - Nie wpadaj w paranoje - powiedziała do siebie - bo skonczysz w psychiatryku. Dotkneła klawiatury i wygaszacz ekranu zniknał, ukazujac kilkanascie ikon. Ze zdumiewajaca łatwoscia znalazła edytor tekstu i omal nie podskoczyła, dostrzegłszy napis: „Pliki Marli”. A wiec korzystała z tego urzadzenia! Dobrze. Co za ulga. Spróbowała otworzyc ten katalog, wtedy jednak okazało sie, ¿e potrzebuje w tym celu hasła. Rozczarowana, przejrzała zawartosc szuflad, szukajac jakiejs wskazówki, niczego jednak nie znalazła. Potem chciała dostac sie do swojej poczty elektronicznej i napotkała ten sam problem. Spróbowała wszystkiego, co tylko przyszło jej na mysl - swojego imienia, imion dzieci i me¿a, i nic. W koncu dała za wygrana. Siedziała 124 zniechecona, niecierpliwie stukajac palcami w porecz krzesła, kiedy usłyszała kroki na schodach. Nie wiadomo czemu, zerwała sie na równe nogi, przewróciła kubek z logo Harvardu pełny długopisów i ołówków. Spadł z biurka, a cała jego zawartosc wysypała sie na podłoge. - Swietnie. W pospiechu zebrała przybory do pisania i wsadziła je z powrotem do kubka. W tej samej chwili usłyszała, ¿e ktos otwiera drzwi do apartamentu, a potem kroki zaczeły sie oddalac. - Pani Cahill? - zawołał cicho kobiecy głos. - Głos, którego nie znała. - Tutaj - odpowiedziała, zdecydowana zachowac spokój. -