- ...którzy pomyślą, że powinienem się zmywać.
W głosie Santosa zabrzmiał gniew. Ton oskarżenia. Także pod jej adresem. Jakby w jakimś sensie stanowiła jedno z rodzicami, jakby, chcąc nie chcąc, dzieliła ich przekonania. - Gdyby mój stary należał do tego waszego cholernego towarzystwa, byłbym dobry. Gdybym miał tak nieskazitelnie białą skórę, jak wy, wtedy moglibyśmy się kochać do upojenia, prawda? Z całym błogosławieństwem rodziców. Wtedy wszyscy byliby szczęśliwi. - Tata nie jest taki - próbowała protestować. - On rozumie... ale... trzyma z nią. Zawsze z nią trzymał. - Nie obchodzi mnie to. Mam już dość udawania, Glorio. Nie robimy nic złego, a jednak jesteśmy na cenzurowanym. - Odgarnął jej włosy z twarzy. - Zależy nam na sobie, tak? Nie mamy się czego wstydzić, prawda? Więc nie powinniśmy się ukrywać. - Santos, proszę. Daj mi trochę czasu. - Nie - odparł. - Chcę, żebyś spotkała się z Lily. Jutro. Gloria znała opowieść o kobiecie, która się nim zaopiekowała. Nie ukrywał, kim była, ale też oczekiwał, że Gloria będzie pierwszą, która rzuci kamieniem. Nie rzuciła. Niby dlaczego miałaby ją potępiać? W opowiadaniach Santosa Lily jawiła się osobą serdeczną, równie oddaną jemu, jak on był oddany jej. Bez Lily Santos by przepadł, zginął. Rozumiała to wszystko, a jednak czuła przed nią irracjonalny lęk. Pokręciła głową. Strach, okropny strach zatykał dech w piersiach. Bała się matki, jej władzy, tego, że może stracić Santosa. Bala się Lily. - Jeśli ją poznam... - zacisnęła powieki. - Wiem, że tego nie zrozumiesz, ale mam przeczucie, że z chwilą kiedy ktoś się o nas dowie, wszystko się skończy. Rozdzielą nas, tak właśnie będzie. - Co za bzdury! - warknął gniewnie, strącił jej ręce z piersi i wysiadł z samochodu. Gloria wyskoczyła za nim w nocny chłód. Stał tyłem do niej, z zaciśniętymi pięściami. - Ja tak dłużej nie mogę, Glorio - powiedział już spokojnie, nie odwracając głowy. - Gdybyś naprawdę chciała ze mną być, gdybyś nie wstydziła się mnie, powiedziałabyś o nas rodzicom. - Nie wstydzę się. Musisz mi ufać. Podeszła, próbowała go objąć, ale odsunął się. - Naprawdę nie wstydzę się ciebie - powtórzyła. - Chciałabym, żeby wszyscy o nas wiedzieli, chciałabym pokazywać się z tobą, niechby cały świat zobaczył, że jesteś mój. - To na co czekasz? - Spojrzał na nią, a w jego wzroku było coś, co powiedziało jej, że traci Santosa. W tej chwili go traci, a jej matka triumfuje. Nie! Nie może do tego dopuścić. Nie pozwoli, żeby matka zniszczyła jej szczęście. Wyprostowała się, przemagając obezwładniający strach. - Zgoda. Porozmawiam z ojcem. Przekonam go... Najpierw jednak muszę ci coś powiedzieć. O mojej matce. Chciałabym, żebyś zrozumiał, dlaczego tak się jej boję. Wysłuchasz mnie? Kiedy Santos skinął głową, zaczęła mówić. Jąkając się, opowiedziała o incydencie w bibliotece i małym Danhym, o tym, jak strasznie matka się wściekła i w jak okrutny sposób ją ukarała. Patrzyła na Santosa, ale przed oczami miała cały czas groteskowo wykrzywioną, przerażającą twarz Hope. Czuła na skórze ostrą szczotkę, słyszała wstrętne słowa padające z ust matki. „Oczyszczę cię, córko. Choćbym miała zedrzeć z ciebie skórę, oczyszczę cię...” Ciągnęła swoją opowieść, a w jej głosie narastała histeria, niczym jakaś potężna, gotowa unicestwić ją fala. Wspomnienie było tak bolesne, tak dojmujące, że nie potrafiła nad nim zapanować, zatracała się w nim, ogarniało całe jej jestestwo i wymykało się spod kontroli. Zaczęła drżeć. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że płacze. Zanosząc się szlochem, objęła ramiona dłońmi i bez sił osunęła się na ziemię. Santos wziął ją na ręce, zaniósł do samochodu i ułożył ostrożnie na tylnym siedzeniu. Usiadł obok, położył sobie jej głowę na kolanach. Gloria płakała długo, dopóki nie zabrakło jej łez, dopóki ból wywołany wspomnieniem sprzed ośmiu laty nie ucichł i nie zapadł się na powrót w głąb duszy. - Nigdy nie mówiłam o tym nikomu. Nawet Liz. Tak bym chciała zapomnieć o tamtym dniu. - Przepraszam... - Daj spokój. Cieszę się, że wyrzuciłam to z siebie. Chciałam, żebyś wiedział. - Uniosła się, położyła mu głowę na piersi, wsłuchiwała się przez chwilę w bicie jego serca. - Chciałam, żebyś wiedział... żebyś wiedział, że ona odbiera mi wszystko, co kocham. Niczym nie mogę się cieszyć, bo matka niszczy każdą radość. Zawsze tak było. - Wstrząsnęła się i przytuliła mocniej. - Nas też zniszczy, zobaczysz. - Nie pozwolę jej - szepnął stanowczym tonem. - Przysięgam ci, Glorio, że nie dopuszczę, by stanęła między nami. Nie uda się, pomyślała z rezygnacją Gloria. Matki nikt nie zdoła powstrzymać. Nie podzieliła się z Santosem swoimi myślami. Wiedziała, że już wkrótce i tak przekonają się, co kryje przyszłość. Na razie powinna cieszyć się chwilą, zapomnieć o wszystkim, próbować nie myśleć o jutrze. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY Zło znowu ją wzywało. Słyszała wyraźnie jego głuche nawoływania. Odłożyła słuchawkę na widełki i przyłożyła dłonie do uszu. Nie chce tego słuchać. Nie ulegnie. Tym razem nie. Jednak nawoływanie stawało się coraz głośniejsze, dudniło w głowie. Hope zgięła się wpół, osunęła na kolana, dyszała jak zaszczute zwierzę. Zawarła pakt z Ciemnością i teraz będzie musiała zapłacić. Powtarzała w milczeniu słowa modlitwy na przemian z Psalmem Dwudziestym Trzecim. Błagania i obietnice zlewały się w jedno, a ona chwytała się ich kurczowo, byle odepchnąć Zło jak najdalej. - Nie... - szepnęła, zaciskając pięści. Zawsze kiedy z całych sił opierała się Bestii, nawoływanie powoli cichło, a dudniący głos w końcu milkł. Podobnie stało się teraz. Długo jeszcze klęczała, wyczerpana stoczoną właśnie walką. Serce przestało tłuc się w piersi, oddech uspokoił. Otarła pot z czoła. Była bezpieczna. Raz jeszcze pokonała Bestię. Podniosła się niepewnie, podeszła do toaletki, usiadła przed lustrem i spojrzała w swoje odbicie. Tak, Bestia odeszła. Z nikłym uśmiechem na ustach rozpuściła włosy i zaczęła je szczotkować. Dwieście pociągnięć szczotką, jak zawsze, od dzieciństwa. Już spokojna, wróciła myślami do tego, co zdarzyło się przed chwilą. Zadzwoniła matka, utyskiwała, że ma kłopoty ze zgromadzeniem ostatniej raty, dopytywała się, czy Hope rzeczywiście potrzebuje całej sumy. Mówiła też, że księgowy, który prowadzi jej rachunki, przestrzegał ją i radził, żeby nie pozbywała się wszystkich aktywów. Hope zmrużyła oczy. Przez całe życie toczyła walkę z Cieniem. Przez całe życie płaciła za grzechy matki. A teraz Lily, kiedy może wyświadczyć jej przysługę, ma czelność się wahać? Jeśli już poniżyła się do tego stopnia, to po to, żeby zdobyć całą potrzebną sumę. Czy matka oczekuje, że ona, Hope, wymyśliwszy pierwej historyjkę o starej przyjaciółce rodziny, która zgodziła się pomóc w kłopotach, pójdzie teraz do Philipa i powie: „Przykro mi, ale nie dostanę jednak tych pieniędzy”? Nie, musi dostać ostatnią ratę. Powiedziała to matce. Prosiła ją, niemal błagała. Szarpnęła mocno włosy i skrzywiła się z bólu. Philip kupił bez mrugnięcia okiem opowieść o starej przyjaciółce rodziny. Wręcz się jej uczepił. - Pamiętasz - mówiła mu - dała nam w prezencie ślubnym tę okropną żardynierę, której zaraz się pozbyliśmy. Oczywiście pamiętał. Hope prychnęła ze wzgardą. Był tak wdzięczny, że żona ratuje go z opałów, że nie zadawał żadnych pytań. Widziała jednak cień powątpiewania w jego oczach. Uśmiechnęła się do własnego odbicia. Philip był głupcem, słabeuszem bez kręgosłupa, napawał ją niesmakiem. W lustrze mignęła jej sylwetka Glorii, która próbowała przemknąć niezauważona obok na wpół otwartych drzwi matczynej sypialni. - Glorio, to ty? Usłyszała westchnienie córki i ponownie się uśmiechnęła. Gloria ostatnio znów coś zmalowała. Za chwilę powie jej, że wie ojej występkach, a potem ją ukarze. Panowała nad córką z równą łatwością, jak nad mężem.